- Obraz jest dziełem, gdy na nas oddziałuje. Jeśli tobą wstrząśnie, zachwyci – wtedy jest dla ciebie dziełem sztuki. Tylko wtedy. Obraz musi przemówić, porwać duszę. Nie czujesz tego – masz prawo. Autor nie powinien się obrażać – mówi Ewa Rotter-Płóciennik, organizatorka żorskich Plenerów.
Tegoroczny Międzynarodowy Plener będzie wyjątkowy, bo jubileuszowy. Malarka przygotowuje go już po raz dwudziesty. Od 22 lipca do 2 sierpnia w towarzyszących mu warsztatach artystycznych wezmą udział amatorzy i profesjonaliści. Jedną z atrakcji będzie retrospektywna wystawa prac z poprzednich plenerów.
Przyjadą artyści z Polski, Węgier, Czech, Białorusi i Słowacji, którzy brali już udział w imprezie. Głównym punktem Pleneru będzie grupowe tworzenie na starówce 1 sierpnia. Wystawa prac już na jesień.
Patrycja Cieślak: Jest pani pomysłodawczynią żorskich Plenerów.
Ewa Rotter-Płóciennik: Pierwsza impreza odbyła się w 1988 roku. Plenery malarskie organizowało wówczas Polskie Stowarzyszenie Edukacji Plastycznej, w którym zrzeszeni byli ludzie kształtujący swą profesją gusta i wyobraźnię. Trzeba było zorganizować coś nowego. Byłam wtedy wiceprezesem na Opole, Katowice i Kraków. Zaproponowałam, by Plener odbył się w Żorach. Władze miasta nie były chętne, ale po interwencji mojego kolegi, dziennikarza, wezwano mnie na rozmowę. Pieniędzy było jak lodu – i tak powstał pierwszy plener. Potem była przerwa - czas intensywnych przemian politycznych.
To oryginalna impreza.
Związek Artystów w Katowicach nazywa to modelem żorskim. Idea jest dobra. Miesza się profesjonalistów z amatorami, malarzy z fotografikami. To się sprawdza. Nieprofesjonaliści mają autentyczny zapał. Odkrywają, że mogą tworzyć. Zarażają entuzjazmem. Motywują. Obcując z profesjonalistami, nabierają doświadczenia. Obopólna korzyść. Rozmawialiśmy kiedyś z pewnymi fotografikami. Pytali nas o kompozycję malarską. Wyjaśniali fotograficzne zależności. Świetna wymiana doświadczeń. Wzbogaciliśmy się.
Żorski Plener jest głównym punktem lata.
Impreza rozwijała się stopniowo. Na początku mieszkańcy dziwili się na widok artystów. Z czasem przyłączali się. Poili plenerowiczów i częstowali ciastem. Malowali razem z nimi. W mieście pojawiły się miejsca wystawowe. Mamy Galerię “Na Starówce”, Galerię Centrum w ŻCOP-ie, można wystawiać w MOK-u, a nawet w knajpkach. Plener wrósł w miasto. Organizowaliśmy różne akcje – malowanie przystanków, płotów. Załatwiałam legalne mury dla graficiarzy. Zaangażowałam ich do malowania przejścia podziemnego przy os. Korfantego.
Jak impreza jest odbierana w gronie artystów?
Każdy Plener ma inny nastrój. Kontaktują się ze mną ludzie, którzy uczestniczyli w imprezie. Zapewniają, że z przyjemnością przyjadą po latach. Pamiętają świetną atmosferę. Tu nie konkurują, ale bawią się. Artyści są wrażliwi. Nie można ich zostawić samym sobie. Dbam o atmosferę, a Żory swoją urodą same się bronią. Plenerowicze zawsze coś w nich odkryją.
Nie nuży pani coroczne przygotowywanie Pleneru?
Za każdym razem to jest inna impreza. Tak samo się nazywa, ale ludzie są inni, inne warunki. Nawet pogoda jest inna. Mobilizuje mnie możliwość spotkania się. To eksperyment - za każdym razem. Nigdy nie potrafię przewidzieć, co z tego wyniknie. To wyzwanie.
Czyli kolejne Plenery też pani zorganizuje?
Już czas, by zadanie przejął ktoś inny. Niektórzy na Plenerach zaczynali jako nastolatkowie. Teraz mają po trzydziestce i mogą przejąć pałeczkę po “babci Ewie”. Chcę ustąpić miejsca. Powiedzieć - “teraz wy”. Nie brakuje mi potencjału twórczego. Ale nie jestem już partnerem dla młodych. Taka jest naturalna kolej rzeczy. To dobry moment, by organizację przejęli inni. Ja pomogę. Przez lata zdobyłam kontakty i zyskałam znajomości. Wiem, kogo, co i na jakich warunkach. To nie koniec mojej działalności. Ale nie może mamut organizować słoniom wycieczki.
Najpiękniejszy plener w Żorach?
Wybitnie malarski jest stary cmentarz przy kościele świętych Filipa i Jakuba. Piękna jest starówka – ma dużo zakamarków, które cudownie się maluje. Z okolic miasta uwielbiam Gichtę, Śmieszek, przepiękne lasy. Świetny widok rozpościerał się niegdyś z miejsca pomiędzy Sądem a osiedlem – na swoim pierwszym plenerze namalowałam stamtąd panoramę Żor o świcie. Żałuję obecnego stanu parku w Baranowicach, ale wiem, że wróci do świetności.
Czego pani szuka w plenerze?
Kawałka duszy. W pejzażu musi być to „coś” - albo światło, albo błysk, albo wiatr, uroda chwili, moment, ułamek sekundy. Można być gdzieś wiele razy, i nagle zdarza się to “coś”. Możemy znać kogoś wiele lat i dopiero po latach uświadomić sobie, że to jest „to”. Dla mnie istotą jest światło, frapuje mnie niebo. Obraz musi mieć “iskrę bożą”, życie, coś wniesione przeze mnie.
Jeśli nie pejzaż, to co?
Malowałam różne rzeczy. Kwiaty, czasami portrety. Bardzo lubię karykatury. Uwielbiam naprawianie starych obrazów – na miarę możliwości i opłacalności konserwuję obrazy i ramy. Kiedyś malowałam martwe natury, ale takie obrazy maluje się zazwyczaj w czasach studenckich, chociaż chętnie do nich wracam. Najlepiej jednak czuję się w pejzażach – wdzięcznych, a zarazem trudnych.
Jak rozpoznać dzieło sztuki?
Obraz jest dziełem, gdy na nas oddziałuje. Jeśli tobą wstrząśnie, zachwyci – wtedy jest dla ciebie dziełem sztuki. Tylko wtedy. Nie dla wszystkich to samo jest dziełem. Każdemu podoba się coś innego. Obraz musi przemówić, porwać duszę. Nie czujesz tego – masz prawo. Autor nie powinien się obrażać.
Dziękuję za rozmowę.
Patrycja Cieślak