Jest frontmanem jednego z najbardziej znanych kabaretów ostatnich lat. W lutym, wraz z całą bandą „łowców” dał dwa czadowe, półtoragodzinne występy w naszym MOK- u. Znalazł dla nas chwilę na rozmowę. Z Mariuszem Kałamagą alias „Basenem” rozmawiała Kamila Hus.
KH: Robisz mnóstwo rzeczy. Nie tylko jesteś Łowcą, ale i członkiem kabaretu „Ja mmm chyba ściebie”, współpracujesz z Piotrem Bałtroczykiem. Do tego wszystkiego założyłeś rodzinę. Jak godzisz realizowanie tego co lubisz z tym, co robić musisz?
MK: Nie uznaję siebie za wzór. Na pewno profesja, którą się param, daje mi ogromną radość i spełnienie. Staram się wszystko godzić - różnie mi to wychodzi. Moje zajęcia pochłaniają okropne ilości czasu, kosztem – niestety - moich bliskich.
KH: Czy, wobec tego, planujesz ograniczyć udzielanie się na scenie?
MK: Od nowego roku wspólnie z chłopakami ustaliliśmy, że zawężamy grafik występów, maksimum 16 dni na miesiąc. Wcześniej przesadzaliśmy. Jak luty miał 28 dni – to my graliśmy 29 dni pod rząd.
KH: A co tak naprawdę kusiło cię - nadal kusi - w scenicznej profesji? Perspektywa sławy, pieniędzy czy seksu?
MK: He he, pewnie wszystkiego po trochu.
Od podstawówki coś tam robiłem, lubiłem się wygłupiać, żartować. Na studiach trafiłem na dobrych ludzi, którzy mieli podobne podejście do życia, a dalej samo się podziało. Mnie w działaniu kabaretowym pociągała możliwość tworzenia, zabawy, chęć igraszek słownych i muzycznych. W tym się spełniam. Potem okazało się, że za tym wszystkim przyszła właśnie rozpoznawalność - bo tak to odbieram - jakieś pieniądze, a z tym seksem to tylko ze słyszenia.
KH: A studia? Na obronę pracy jest pięć lat od ich ukończenia. Jak to wygląda u ciebie?
MK: Oj, mam ogromną nadzieję, ale nie chcę krakać... że zrobię to jeszcze w tym roku. W grudniu byłem u pani promotor, po około dwóch latach nieobecności. Przybyłem ze spisem treści i prowizorycznym pierwszym rozdziałem. Jakoś się uruchomiłem, byłem bardzo zadowolony, ale od tamtej pory tam u promotorki nie wizytowałem, nad czym ubolewam.
KH: Postać, którą grasz na scenie: wcielasz czasem w życie? Czy wykorzystujesz tą kreację do załatwiania codziennych sprawunków?
MK: Hmm, nie no, chyba nie wykorzystuję. Wiadomo, że na scenie wszystko jest wyhiperbolizowane, wyolbrzymione. Na co dzień ludzie też prowokują do określonych zachowań, albo chcą się jakoś odwdzięczyć, podziękować za tą radość, którą – jak twierdzą – im przynoszę. Wtedy mi wytłumaczą jak wypełnić dokument itp. Tak naprawdę jest to raczej na zasadach miłego traktowania, sympatycznej rozmowy. Po prostu.
KH: A może twój urok jest zasługą „tego czegoś”, które bezsprzecznie masz.
MK: Kto wie, może coś tam jest we mnie takiego. Jak to się nazywa - nie wiem, ale nie przeszkadza mi to :-)
KH: Nawiązując do twojego wizerunku: krążą plotki, że ktoś perfidnie ukradł ci żółty sweterek. To prawda?
MK: Tak, to prawda. Ale na szczęście miałem wtedy nie ten mój pierwszy PAK- owski, tylko zastępczy, który skądś, sobie gdzieś znalazłem. I ten właśnie przepadł bez śladu. A mój pierwszy mam cały czas, od ośmiu lat. Dostałem go do przyjaciela, a właściwie od jego babci.
KH: Może ktoś wystawił skradziony sweter na allegro i teraz zbija na nim kokosy?
MK: ????????? zależy, ile stoi teraz kokos...
KH: To gdzie wyszukujesz kolejne egzemplarze wdzianek: w jakimś „lumpeksie”?
MK: Nie, nie. Teraz - muszę się przyznać - mam w Lublinie taką panią, która – jeśli potrzebuję – to mi na wzór szybko usztrykuje „nowy cwiter”.
KH: A zwisający „cicik” pani z Lublina też specjalnie zaciąga?
MK: Nie, to raczej efekt badziewnej wełny. Zdobycie jej w dobrym gatunku jest dziś naprawdę trudne. Pierwszy sweter trzyma się już tyle lat, a te wszystkie „nowe” - to ja nie wiem. Teraz chyba nie ma już prawdziwej wełny (...)
Chcesz dowiedzieć się, dlaczego Mariusz nie wziął udziału w programie „Jak oni śpiewają”? Co kabareciarzowi podoba się w naszym mieście? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w kolejnym, czwartym wydaniu Gazety Żorskiej ( art.: „Pożądany chłopak w sweterku”).