Jego skłonność do dziwnych ujęć doceniono już w Agencji Fotograficznej „Edytor”, która realizuje zlecenia dla kontrowersyjnego „Faktu”. Podgląda, zagląda, fotografuje z ukrycia...
Autoportret z frytką (M. Matusiak)
Sam tego aktu nie pamięta, lecz jak by dobrze policzyć, to urodził się jakieś 20 lat temu w miesiącu pierwszych, kocich godów. Dorastał w Żorach, na Sikorskim. Jako przedszkolak podrywał „na nieśmiałego”. W SP 15 grał spokojnego i trochę na zwłokę z impetem celując nogą w piłkę. Kości łamał za czasów ósmego gimnazjum podczas spektakularnych upadków z deskorolki. Spasował z pasjonującym sportem dopiero po zamontowaniu blachy i 4 śrub w ręce, ale nadal nie odmawia sobie zimowej wersji deski. W Miarce zrozumiał, że to jednak nożna ma to coś, a on to uwieczni. I tak, niepostrzeżenie, dosięgły go macki fotografii: oplotły dokumentnie umysł Marcina.
Od tamtej pory - zgodnie z nakazem - ciało posłusznie wykonuje wszystkie wizje mózgu: ów do swoich celów wykorzystuje głównie matusiakowe oczy, ręce i nogi. Współpraca organów i analogowego sprzętu młodego fotografa doprowadziły go - w wieku, gdy zakup jabola przestaje być bezprawiem - wprost w ramiona wielkiej inspiracji. Biegając po schodach z ulotkami Foto Rafu - 3gr/ szt. - od bloku do bloku, od drzwi do drzwi, dorobił się nie tylko stalowych ud i mosiężnych łydek, ale przede wszystkim serii zdjęć, które zapoczątkowały cykl o ludzkich domostwach. Gdy rok temu lśniący Kraków wydał mu się być miastem bardziej interesującym od rodzinnego – szybko zadomowił się w tamtejszej Akademii Fotografii. Poczuł się na tyle swojsko, że potrafił na cały weekend bezpamiętnie zatracić się w pracowni przy wywoływaniu dwumetrowych odbitek. Nadal żmudną foto robotę wykonuje sam. Eksperymentuje cykając zdjęcia na przeterminowanym celuloidzie, albo z premedytacją tworząc rysy na negatywie, by ujęcia – jak żorskie klatki - nabrały zbrudzonego charakteru.
Marcin nigdy się nie nudzi. Gdy tylko ma chwilę maluje kolorowymi tuszami, podziwia stare loga i grafikę przemysłową. Jego wielką przyjaciółką jest muzyka – różne odmiany rocka: (The Doors, Slipknot), albo hip – hopowa Paktofonika, której zawsze słucha w drodze do Katowic. Prócz filmów, które – krótko mówiąc – "mielą tkankę mózgową", pochłonął kilka dziwnych książek: Adama Bodor’a „Z powrotem do uszatej sowy” i „Podróże po skryptorium”, czy „Lęk i odrazę w Las Vegas” Huntera S. Thomson’a . Czasem ot tak lubi sobie skoczyć na bungee. Czyni też wiele obserwacji, dzięki którym rodzi się jeszcze więcej pytań, np. dlaczego ktoś, kto wyrzuca śmieci, zostawia otwartą klapę kosza, a gdy inny w odpadkach grzebie, to zawsze wieko zamknie? Spostrzeżenia - nie tylko fotograficzne - notuje w swoim blogu: www.ossa.ownlog.com
„Wielki zespół mieszkaniowy (nazwa robocza)" to tytuł fotograficznego cyklu realizowanego przez Marcina Matusiaka od kwietnia 2008. Wybrane zdjęcia można oglądać tylko do 15 lipca w Galerii "ogłoszenia drobne", mieszczącej się na I piętrze w pasażu Pod Zegarem, na ul. Moniuszki 10. Zapraszamy w godzinach 9.00 - 17.00.
Kamila Hus
Widziałem więcej jego prac, po za tym chłopak ma parcie na szkło więc wróżę mu ciekawą przyszłość :)
ps. Propozycja tytułu autoportretu "Marcin w 6 miesiącu" :-)