Baza firm

Ogłoszenia

Auto salon

Kino

Konkursy
Niedziela, 22 grudnia 2024 r.  Imieniny: Honoraty, Zenona

Żorzanie uratowani z amazońskiej dżungli

01.12.2011
Żorzanie uratowani z amazońskiej dżungli

13 listopada, godz. 16.37 polskiego czasu – ostatni telefon przed akcją: Anita: Akcja się zaczęła. Może potrwać wiele dni. Oszczędzaj wodę, jedzenie i przede wszystkim siły. Nie oddalaj się. Jesteś zlokalizowany. Helikopter użyje lin - oszczędzaj siły. Bądź racjonalny. Pamiętaj, że nikt Cię tam nie zostawi! Jak się czujesz? Tomek: Najgorsze są tylko noce, ale jest dobrze.

Żorscy podróżnicy Maciej Tarasin i Tomasz Jędrys, spędzili osiem dni w kolumbijskiej dżungli po tym, jak podczas spływu rzeką Yari zostali rozdzieleni. Zbawieniem w tej tragicznej przygodzie okazał się telefon do mieszkającej w Niemczech przyjaciółki Anity Czerner-Lebedew, która pracuje w żorskim muzeum.

 

Zobacz film z ewakuacji (kliknij w obrazek):


Była to piąta już wyprawa naszych podróżników w region Araracuara. Wyjechali tam na badania dziewiczej dżungli. W sumie na rzece Yari spędzili 22 dni. Ostatnich osiem było walką o przetrwanie. Z początkiem listopada silny prąd zepchnął ich z trasy i porwał łódź ze sprzętem i jedzeniem, którą próbował ratować Maciek. Wskoczył do wody i od tej pory przyjaciele nie mieli ze sobą kontaktu. Na szczęście, Tomek miał przy sobie telefon satelitarny. Zadzwonił do koleżanki Anity, podróżniczki, antropolog i etnolog, która natychmiast uruchomiła swoje kontakty w Kolumbii. Po ośmiu dniach chłopaków odnaleźli kolumbijscy żołnierze. Na akcję przygotowali się niemal jak na wojnę – region jest bastionem partyzantki, ugrupowania FARC, które od dekad walczy z rządem centralnym. Szczęśliwie podczas całej wyprawy, żorscy badacze natknęli się jedynie na puste obozy – bojówki porywają bowiem obcokrajowców, by przetrzymywać ich jako zakładników. Akcja opóźniała się ze względu na fatalną pogodę, która uniemożliwiała loty śmigłowcem, a gęste zarośla ograniczały widoczność. Na miejsce przyleciał najpierw samolot szpiegowski, który przez godzinę krążył nad kanionem, zabezpieczając akcję i utrzymując kontakt z Tomkiem. Potem przyleciały jeszcze trzy helikoptery. Żołnierze uzbrojeni w karabiny maszynowe czuwali nad bezpieczeństwem. Uratowani podróżnicy zostali przetransportowani do stolicy Kolumbii Bogoty. Akcja kosztowała ich 150 tys. zł.

Postępy w akcji śledzili przyjaciele, którzy po wszystkim nie szczędzili słów podziwu i gratulacji dla Anity Czerner oraz jej znajomych. W komentarzach na facebook-u żartowali, że na bazie historii powstałaby całkiem niezła książka, która mogłaby być zatytułowana „Jak polskie dziewczyny armii Kolumbijskiej manewry urządziły” lub „Od Franka Dolasa do Anitki Czerner”. Znajomi uznali, zapewne nie po raz pierwszy, że warto mieć numer telefonu do Anity. Patrycja Cieślak-Starowicz

 

Pani Anita opowiedziała nam o szczegółach akcji i o tym co czuła, czekając na kolejne wiadomości od zagubionych przyjaciół.

Jak szybko udało się Panu Tomkowi dodzwonić do Pani – czy to było zaraz po wypadku?

Jeszcze przed wyjazdem Tomek i Maciek kontaktowali się ze mną w sprawie sytuacji w Kolumbii. Potem, gdy Tomek był jeszcze w Bogocie, byliśmy cały czas w kontakcie przez facebook-a, bo poprosiłam go o spotkanie z moimi znajomymi, którzy później również pomagali w akcji. Gdy dojechał Maciek, byli ze mną od czasu do czasu w kontakcie przez telefon satelitarny. Ponieważ rzeka okazała się dosyć powolna, chłopcy prosili o zorganizowanie łodzi motorowej w górę rzeki Yari, aby ich mogła wcześniej ściągnąć do najbliższego miasta Araracuara, z którego mieli wracać do Bogoty. Byłam więc z nimi w miarę stałym kontakcie co kilka dni od początku listopada. Pierwszy niepokojący telefon Tomka był w czwartek (10 listopada) w nocy czasu polskiego (popołudnie czasu kolumbijskiego). Tomek powiedział mi, że ostatniego wieczoru urwała się łódź, Maciek za nią wskoczył i do tej pory nie wrócił, że nie ma jedzenia i jest gdzieś w kanionie. Czyli tak naprawdę nie ma możliwości powrotu.

Co Pani poczuła – obawiała się o bezpieczeństwo kolegów, miała Pani chwile wątpliwości, czy cała akcja się powiedzie?

Na początku bardzo martwiłam się o Maćka. Tomek do mnie dzwonił, był z nim kontakt. Wiedziałam, że jest w miarę bezpieczny – jak na tą sytuację oczywiście. Natomiast nie wiedziałam, co oznacza, że Maciek wskoczył za łodzią i nadal go nie ma. Różne pomysły przychodziły mi wtedy do głowy. Od razu po tym pierwszym niepokojącym telefonie Tomka skontaktowałam się z ich rodziną. Niezawodny był tutaj facebook, bo w ciągu kilku minut miałam już kontakt ze wszystkimi. Wtedy Natasza, narzeczona Maćka, która była z nim na rzece Altamachi stwierdziła, że musiało się coś stać. Maciek tak po prostu nie wskoczyłby do wody, na pewno wróciłby po Tomka, gdyby tylko miał taką możliwość. Ja byłam też cały czas w kontakcie ze znajomymi Kolumbijczykami w Bogocie. Oni z kolei kontaktowali się z Panem Rozo, którego numer telefonu podyktowali mi przez telefon chłopcy. Pan Rozo wypłynął w czwartek rano w górę rzeki Yari. Czekaliśmy więc na informację od Tomka, czy Maciek już powrócił i na wiadomości od Pana Rozo. Tomek dzwonił ponownie, Maćka nadal nie było. Pan Rozo dopłynął do pierwszego wodospadu Gamitana, łodź motorowa nie mogła popłynąć dalej, więc szukał chłopaków w okolicach wodospadu. Tomek powiedział mi, że jest gdzieś w kanionie, myśleliśmy, że może jest to kanion Gamitana. Potem jednak zadzwonił ponownie i podał nam współrzędne GPS. To nie była Gamitana, tylko Raudal de Tiburon oddalony o następne kilkadziesiąt kilometrów. Pan Rozo po powrocie do Araracuary skontaktował się z moimi znajomymi w Bogocie, a ci - ze mną. Okazało się, że łódź motorowa nie popłynie dalej niż do wodospadu Gamitana i tam, gdzie są Tomek i Maciek musimy wezwać helikoptery, bo to głęboka dżungla. Wtedy poczułam, że mamy duży problem. Wiedziałam, że Tomek nie ma jedzenia, jest sam, bez łodzi, bez możliwości powrotu, o Maćku od środy wieczora nie wiedzieliśmy nic.

Do kogo wykonała Pani pierwsze telefony?

Poprosiłam znajomych w Bogocie o kontakt z Czerwonym Krzyżem i Policją, poinformowałam Ambasadę Polską w Kolumbii. I co najważniejsze, zadzwoniłam do Kolumbijczyka Ediego Sancheza, który mieszka na Śląsku i poprosiłam go o pomoc. On zadzwonił do Dominika Bac i wtedy cała akcja nabrała niesamowitego tempa. Dominik wraz z żoną Claudią akurat przygotowywali się do wyjazdu do Kolumbii. Kiedy dowiedzieli się o sytuacji Maćka i Tomka, zostawili wszystko, usiedli przy komputerze i telefonie. Skontaktowali się z siostrą Claudii – Patrycją, która mieszka w Kolumbii. To właśnie ona ruszyła całą akcję na miejscu, powiadomiła jeszcze raz Czerwony Krzyż, Armię Kolumbijską i od tego momentu można powiedzieć, że zaczęła się prawdziwa akcja ratunkowa. Telefon satelitarny miał już słabą baterię i w każdej chwili mógł się wyczerpać. Więc Tomek dzwonił do mnie, do Berlina. Ja siedziałam przy facebook-u i miałam kontakt na czacie z rodzinami oraz Dominikiem, on przekazywał mi co mówi wojsko, ja przekazywałam co mówił Tomek i tak przez trzy dni. Kiedy dzwonił Tomek mówiłam mu na przykład: pal ognisko, helikoptery przylecą, zadzwoń za sześć godzin. To były sekundy i zawsze się bałam, że to ostatni telefon, ze względu na wyczerpującą się baterię

Co okazało się najbardziej przydatne – język, znajomości?

Znajomość języka zawsze jest cenna. Ale tutaj chyba pomógł przypadek, że w tak krótkim czasie udało się skontaktować z osobami, które zaangażowały się w całą akcję z ogromnym sercem. Do teraz nie wierzę, że udało się to tak szybko.

Co sprawiło największą trudność?

Te trzy dni były bardzo ciężkie. Akcja działa się bardzo szybko. Dominik z Claudią i Patrycją poszukiwali możliwości dotarcia do Tomka. Znaliśmy jego położenie, niestety nadal nie wiedzieliśmy co z Maćkiem. Początkowo wojsko nie chciało się zgodzić na lot helikopterów, ponieważ Rio Yari jest obecnie jednym z bastionów partyzantki i bali się zestrzelenia (sytuacja pomiędzy wojskiem a partyzantami szczególnie się zaostrzyła po tym, jak Alfonso Cano, jeden z przywódców FARC został zabity przez wojsko 5 listopada). Wtedy Dominik poinformował, że jest osoba w Araracuara, która może zorganizować ludzi i rozpocząć poszukiwania. Niestety, wkrótce okazało się, że dojście do Tomka trwałoby prawie dwa tygodnie - to za duże ryzyko. To były trudne momenty, aż do wiadomości Dominika, który oznajmił, że wojsko jednak wyruszy na pomoc, ale musi się do tej akcji bardzo porządnie przygotować. Nie była to zwykła akcja ratownicza, ale tak naprawdę żołnierze musieli się przygotować do wylotu na teren wojenny. To było dla nich ogromne ryzyko. Zanim wyleciały helikoptery, na miejsce poleciał specjalny samolot szpiegowski, który musiał dokładnie ustalić położenie Tomka. Dlatego tak ważne było ognisko, które Tomek miał rozpalić. W niedzielę dostałam informację od Dominika, że pogoda się nie poprawia i musimy przekazać Tomkowi, że być może będzie musiał czekać następnych kilkanaście dni. Nie wiedziałam, jak mu to powiedzieć. Dzień wcześniej mówiłam mu, że helikoptery wkrótce polecą, teraz musiałam mu przekazać, że musi czekać. Gdy zadzwonił, powiedziałam, że być może ze względu na pogodę musi poczekać jeszcze wiele dni, ale na pewno po niego przylecą, na pewno go tam nie zostawią. No i wtedy okazało się, że pogoda wkrótce się poprawiła, helikoptery ruszyły po Tomka. Zadzwonił do mnie, jak tylko je usłyszał. Nie wiedział, co się dzieje. Wtedy mu powiedziałam, że przylecieli po niego, że ma się przygotować na ewakuację. I wtedy już było mi obojętne, czy telefon się rozładuje. Akcja była bardzo trudna, dlatego przyleciały po Tomka trzy helikoptery, dwa bojowe i jeden medyczny. I jeszcze jeden bardzo trudny moment. Otóż nadal nie wiedzieliśmy, co z Maćkiem. Tuż przed wylotem helikopterów zadzwonił Dominik, nie chciał tego przekazywać rodzinie. Wojsko poinformowało go, że ze względu na ogromne ryzyko, lecą tylko po Tomka. Jest z nim kontakt i wiedzą, że jest żywy. Potem polecą wzdłuż rzeki Yari, jeśli Maciek będzie gdzieś na brzegu, bądź w łodzi, to również się nim zajmą. Jeśli go tam nie będzie, to będą musiały ruszyć inne jednostki do poszukiwań. To były najgorsze godziny. Aż na ekranie pojawiła się informacja od Dominika: SĄ OBAJ !!!!!!!!!!!!! 100 % potwierdzone !!!!!!!!

Jak się okazało, była Pani jedynym ratunkiem dla dwójki podróżników. Jak długo się znacie?

Z Maćkiem znamy się już wiele lat. Jeszcze w czasie studiów często wsiadaliśmy do tego samego pociągu do Wrocławia, gdzie studiował, ja potem przesiadałam się i jechałam do Poznania. Dużo rozmawialiśmy. Po studiach często spotykaliśmy się w Żorach po moich wyprawach, bądź wyprawach Maćka. Wiele lat temu Maciek zaproponował wspólny pokaz slajdów w Spinozie. On wtedy opowiadał o Boliwii, ja o Kolumbii. Przy okazji moich slajdów, poprosiłam kolegę - muzyka o akompaniament. To był początek Latino Czwartków z Edim Sanchezem w klubie Spinoza. Tomka natomiast poznałam rok temu, kiedy dowiedziałam się, że w naszym mieście mieszka podróżnik, który często odwiedza Amazonię i przy okazji robi przepiękne zdjęcia. Zaproponowałam mu wtedy wystawę fotograficzną. Tomek się zgodził. I dzięki temu jego wystawa „Amazonia – kraina migrujących ludzi” wraz z komentarzem dr. Kacpra Świerka była częścią projektu „Migrujący Świat”, który był realizowany w Muzeum Miejskim w Żorach. Tomek, Maciek i Natasza prezentowali swoje podróże na spotkaniach ze Stowarzyszeniem Międzykulturowym MALOKA, które działa w Żorach od 2010 roku. Jestem prezesem tego stowarzyszenia i chciałabym bardzo, aby było właśnie taką maloką – czyli miejscem spotkań, edukacji i informacji o innych kulturach.

Ja nie byłam absolutnie jedynym ratunkiem dla podróżników. Sama nie byłabym w stanie tego zrobić. Ja tylko połączyłam ze sobą kilka osób i tak rozpoczęła się akcja. Największe podziękowania należą się oczywiście tym, którzy ryzykowali własnym życiem i brali czynny udział w akcji: Kolumbijskim Siłom Lotniczym, Wojsku Narodowemu – w szczególności Decima Segunda Brigada-Caqueta oraz Czerwonemu Krzyżowi Kolumbijskiemu. Ja miałam najlżejszą robotę! To co zrobili Dominik z Claudią i Patrycją oraz cała kolumbijska ekipa to po prostu wyczyn na miarę niejednego ministerstwa!

Koledzy przy okazji pierwszego spotkania postawią Pani pewnie pyszną kawę z wielkim deserem. Już się zapowiedzieli?

W przyszłym tygodniu wracam do Żor. Już nie mogę się doczekać spotkania z Tomkiem i Maćkiem, aby wreszcie porozmawiać o wszystkich tych przeżyciach i napić się wspólnie pysznej kolumbijskiej kawy.

 

Czytaj też wywiad z Anitą Czerner-Lebedew: Nie ma się czego bać.

 


Komentarze:
~Tomek (2011-12-01 18:16:13)

Muchas Gracias Hermana i Amigos :)

~Jolanta (2011-12-01 19:59:42)

Łańcuch ludzi dobrej woli,ludzi nieobojętnych uratował życie naszych mieszkańców; jesteście wielcy,każdy z Was jest po prostu CZŁOWIEKIEM !

~Fan Brody (2011-12-01 20:55:29)

A Nuka się znalazła ?

~Pakito (2011-12-01 21:01:33)

Tomka w dżungli na innym kontynencie znaleźli a psa w Żorach nie potrafią znaleźć.
W sumie Anita wszystkim akcji nie załatwi.

~Detox69 (2011-12-01 21:05:23)

Wypożyczenie auta u Tomka: 150zł
Wypożyczenie 4 helikopterów, samolotu i wojska kolumbijskiego: 150 000zł
Mina brody po otrzymaniu rachunku: bezcenna

~endepende (2011-12-01 21:23:52)

Pavulon też będzie dawał autografy? To poproszę 2, bo siostra też prosiła.

~Hmmm... (2011-12-02 08:15:52)

Jeśli zapłacili za akcję z własnej kieszeni, to nie ma problemu. Mam tylko nadzieję, że za tą zabawę nie trzeba będzie płacić z moich podatków.

~nie kumajacy o co tyle halo (2011-12-02 13:39:12)

Nie bardzo rozumiem dlaczego chlopaki sie kreuja na takich twardzieli, łowców przygód itp Ogólnie brak rozumu trzeba miesc zeby pchac sie w tak niebezpieczny teren a potem opowiadac w telewizji jak to sie im udalo. Chyba ze za te wystepy dostaja kase zeby spacic akcje ratownicza to rozumiem. Ja to bym sie wstydzil za cos takiego, a nie robil z siebie bohatera i jeździl po telewizjach jak glupi.

~Tomasz Górecki (2011-12-02 14:19:49)

Wyrazy szacunku dla żołnierzy z kolumbijskiej armii.

~magda (2011-12-02 22:20:50)

A już wydawało mi się, że w końcu wydarzenie, o którym złego słowa powiedzieć nie można. A proszę, Polak potrafi... Jestem domatorem, ale wiem, że są tacy, którzy chcą, wręcz muszą odkrywać świat. Gdyby nie to, do dzisiaj nie wiedzielibyśmy o Ameryce... Dla mnie uratowanie życia ludzkiego w takiej sytuacji jest ważne, warto o tym mówić. Nie wiem, czy każdy by przeżył w dżungli. Warto pokazać, że ich dobre przygotowanie do wyprawy przyniosło efekty. Bravo!!!!

~Lumperstynsky (2011-12-03 11:43:36)

Nie podlizuj się Magdo, i tak nie dostaniesz zniżki na wypożyczenie samochodu.

~CR-V Driver (2011-12-05 12:16:48)

Los heroes en Colombia Si existen

http://www.youtube.com/watch?v=RnAiglq9Q6I&feature=related


Aby dodać komentarz musisz się zalogować!

Nie masz konta? - zarejestruj się


© 2006-2024 Fundacja Sztuka, Gazeta Żorska  |  e-mail: gazeta@gazetazorska.pl, portal@gazetazorska.pl           do góry ^
Industry Web Zarządzaj plikami "cookies"