Potrafił dosłownie stworzyć coś z niczego – i to nie byle co, bo kilkunastometrowy jacht. Żeglarz o lwim sercu, obywatel świata, urodzony i wychowany w Żorach. Niezwykle skromny, życzliwy i zaradny człowiek. Kim był Bernard Kuczera?
Urodzony w 1948 roku, z wykształcenia inżynier mechanik, swoją pasję odnalazł na początku lat siedemdziesiątych, gdy kolega namówił go na rejs żeglarski na jachcie Wanda. Niedługo później, dołączył do budowy Czarnego Diamentu w Jastrzębiu-Zdroju, na którym wraz z Jurkiem Radomskim, po wodowaniu jachtu w Szczecinie w 1978r., wypłynęli w swiat. Od tego czasu, morze stało jego nowym domem. I „mieszkał” tak przez 30 lat, aż do 2003 roku, gdy osiedlił się na stałe w Bay of Islands w Nowej Zelandii.
Bernard Kuczera na "Czarnym Diamencie"
Z reguły, gdy ktoś zabiera się za budowę jachtu, jest to jego jeden jedyny w życiu - budowany przez kilkanaście lat, za ogromne pieniądze, skutecznie wybija z głowy pomysł budowania kolejnego. Bernard zbudował ich aż sześć. Co więcej, z początku nie miał w zasadzie nic, co pomogłoby mu w budowie. Ani sprzętu, ani pieniędzy, ani nawet wizy na pobyt w RPA, gdzie powstawał jego pierwszy, własny jacht Nanou. Miał za to głowę pełną pomysłów i niezwykłe zdolności praktyczne - nieważne, czy chodziło o projekt, wykonanie stolarki, spawanie, programowanie komputerowe czy naprawę silników. Do budowy Nanou wykorzystał między innymi rozbity autobus szkolny, z którego wymontował wszystko, co się dało, a także silnik i okna ze znalezionego przy brzegu wraku jachtu. Nie mając pieniędzy na aluminiowy maszt, zaprojektował i zbudował maszt ze stalowych rur w formie kratownicy. Maszt okazał się trzy razy bardziej wytrzymały - od tego czasu, instalował go na wszystkich swoich jachtach. Ze względu na swą niezwykłą zaradność, przez przyjaciół z Nowej Zelandii Bernard nazywany był „Michałem Aniołem”.
Jacht "Nanou" w budowie
Podczas rejsu Czarnym Diamentem, Bernard poznał Francuzkę Nadine, która ruszyła z nim do RPA i pomagała przy budowie Nanou. Na swoim własnym jachcie popłynęli do Francji, gdzie w 1987 roku wzięli ślub. Z Francji wyruszyli do Sydney, gdzie urodziła się ich córka Sofia. Po trzech latach dalszych wojaży, sprzedali Nanou i osiedlili się w Kerikeri. Oczywiście, tylko tymczasowo, na potrzeby wybudowania kolejnego jachtu - Nanu. W międzyczasie urodził się ich syn Sylvan. Po wodowaniu Nanu w 1996 roku, opływali nim świat przez kolejnych 7 lat, aż w końcu Bernard sprzedał jacht, a w Nowej Zelandii powstał pierwszy dom Kuczerów na lądzie.
Bernard i Nadine
Jacht "Nanu"
Kolejnym i najbardziej okazałym dziełem „Michała Anioła” był Amodino - specjalistyczny jacht do antarktycznych, badawczych rejsów polarnych, zbudowany na zlecenie przyjaciela z Hiszpanii. Bernard nie wytrzymał zbyt długo na lądzie; chciał czym prędzej przestać budować jachty i wrócić do żeglowania, jednak... nie miał na czym. To skłoniło go do budowy kolejnych dwóch jachtów, This i That, którego później na cześć swoich dzieci przemianował na Sylfię.
"This" po wodowaniu. Bernard za sterem
Bernard miał niezwykłe poczucie humoru i dar zaskarbiania sobie sympatii innych ludzi. Zawsze, gdy wracał do Polski, dawni przyjaciele i rodzina witali go z radością i podziwem. Przywiązywał ogromną uwagę do życia rodzinnego. Imiona jego dzieci są francuskimi odpowiednikami imion jego rodziców - Zofii i Sylwestra Kuczerów, pochowanych na żorskim cmentarzu. Sofia i Sylvan w genach odziedziczyli zamiłowanie do morskich podróży - aktualnie córka należy do ekipy oficerów Greenpeace’u na statku Rainbow Warrior, a syn pracuje jako inżynier pokładowy na promach Holland America. Pozostała najbliższa rodzina Bernarda, czyli trzy siostry ze swoimi rodzinami, mieszkają w Żorach.
Bernard z córką Sofią, rok 1989
Ostatni raz widziano Bernarda 20 maja 2011 roku w okolicach Bay of Islands, na 3,5 metrowej „dinghy” 11 kilometrów od brzegu. Wtedy, jak mówią jego przyjaciele, „morze upomniało się o swoje”. Po 5 dniach poszukiwań na lądzie, w morzu i z powietrza, został uznany za zaginionego. Znaleziono jego łódź z niepracującym silnikiem, dwoma kapokami i telefonem komórkowym. Możliwe, że mimo dobrego zdrowia, 63-letni wówczas Bernard zemdlał lub miał zawał serca. Jego „pogrzeb” nie był taki, do jakiego przyzwyczailiśmy się w Polsce. Przygotowano przyjęcie ku jego pamięci. Przy kawie, przyjaciele opowiadali historie związane z jego życiem, oglądali zdjęcia i filmiki,puszczali na wodzie wianki z kwiatów, a na jego ulubionej wyspie, na której zawsze wraz z rodziną spędzał Boże Narodzenie, postawili pomnik ku pamięci nieustraszonego żeglarza.
Pożegnanie Bernarda na Bay of Islands
„Zatoka, w której Bernard znalazł wieczne schronienie jest jednym z najpiękniejszych akwenów świata i wymarzonym miejscem spoczynku dla żeglarza. Bernard nie był kimś, kogo po śmierci można by zamknąć w skrzynce” – napisali we wspomnieniu najbliżsi żeglarza.
Źródła:
http://www.zagle.com.pl/wydarzenia/zaginal-zeglarz-bernard-kuczera,1_10602.html
http://www.zeglujmyrazem.com/wp-
content/uploads/2100/Odeszli/Kuczra%20B/ODESZLI_Kuczera_Bernard_1948-2011.pdf
Prywatne archiwum rodziny Kuczerów
K.Koczar