- Zawsze nam wpajano, że Konstytucja jest jedna dla wszystkich. Skoro więc każdy ma prawo do nauki, dlaczego niesłyszący są na każdym kroku dyskryminowani? - pyta Grażyna Wieloch, prezes Stowarzyszenia na rzecz słabosłyszących i niesłyszących - „W świecie ciszy” .
Pani Grażyna zwraca uwagę na to, że niesłyszący to osoby niepełnosprawne tak samo jak np. te na wózku czy niewidomi. - Skoro osoba niewidoma może prawie wszędzie wchodzić z psem – przewodnikiem, swoim aniołem stróżem, to dlaczego głuchoniemi, którzy przyjdą gdzieś z tłumaczem, są traktowani jak największe intruzy? Nie mogę tego pojąć – mówi prezes stowarzyszenia „W świecie ciszy”.
Do niedawna niesłyszący byli kierowani do ośrodków opiekuńczo- wychowawczych, gdzie kończyli szkołę podstawą, a potem – w najlepszym wypadku – zawodową. Absolwenci mogli być ogrodnikami, tapicerami, stolarzami lub piekarzami. - Ci ludzie naprawdę bardzo chcą się uczyć, ale potrzebują więcej uwagi, trzeba im pewne rzeczy wytłumaczyć. Spora część ma większe ambicje, niż bycie stolarzem, ale nie ma warunków, by kształcić się na równi z pełnosprawnymi – wyjaśnia pani Grażyna. Kilka lat temu zaczęto tworzyć technika dla niesłyszących. Nauka w nich kończy się „normalną” maturą – nie ma żadnych ulg. - Pytania maturalne składają się zazwyczaj z 3-4 członów, podczas gdy osoba niesłysząca zrozumie tylko jeden człon. Żeby przyswoić sobie dane słowo, musi je usłyszeć ok. 1000 razy. Jak w takiej sytuacji ma zdać maturę?
Daria Wieloch, córka pani Grażyny, jest osobą słabosłyszącą. Ukończyła 5-letnie technikum poligraficzne, następnie studium. Później chciała zrealizować swoje marzenie i zapisała się na studium fitness, bo zawsze kochała taniec, wiązała z nim przyszłość. - Wtedy zaczął się prawdziwy koszmar – mówi jej mama. - Większość ludzi sądzi, że niesłyszący – z racji swej niepełnosprawności, nie potrafią tańczyć, a to bzdura. Wystarczy, że „czują” drgania podłogi, wyczuwają rytm. Córka od dziecka uwielbiała tańczyć, ma piękne, miękkie ruchy, pomyślałam więc, że trzeba pozwolić jej się sprawdzić.
Daria jeździła na zajęcia z mamą, która występowała w roli tłumacza – notowała najważniejsze rzeczy, a w domu tłumaczyła je na język migowy. - Przed każdym wykładem pytałam prowadzących, czy nie przeszkadzałoby im, gdybym chodziła na zajęcia razem z córką. Nikt nie robił problemów, niektórzy nawet wyrażali swój podziw, choć dla mnie – jako matki – to naturalne, przez 15 lat codziennie tłumaczyłam Darii wszystkie przedmioty na język migowy.
Na początku wszystko było w porządku, jednak któregoś dnia do pani Grażyny zadzwoniła dyrektor szkoły. Miała pretensje, jakim prawem mama uczęszcza z Darią na zajęcia – rzekomo to wykładowcy zgłaszali skargi. - Ten telefon wytrącił mnie z równowagi, zapytałam nawet panią dyrektor czy gdybym uiszczała czesne za pobyt na zajęciach, to mogłabym
- Jeden jedyny raz Daria pojechała na zajęcia sama, bo ja byłam chora. Po dwóch godzinach zadzwoniła do mnie zapłakana, że „koleżanki” z grupy omijają ją szerokim łukiem, a na zajęciach praktycznych, nie dość, że nikt nie chciał tańczyć z nią w parze, to jeszcze instruktorka, która przecież dobrze wiedziała o problemach Darii, kazała jej stanąć w ostatnim rzędzie, a magnetofon ustawiła na krześle, przez co córka nie mogła wychwycić rytmu. Kazałam jej jak najszybciej wracać do domu - opowiada rozżalona Grażyna Wieloch.
Miarka przebrała się kilka tygodni później, kiedy nadszedł czas na egzamin z zajęć praktycznych. Poprzedzał go test z wiedzy o tańcu. - Tak, jak w przypadku innych egzaminów, rozmawiałam z instruktorką dużo wcześniej, prosząc o zgodę na uczestniczenie w egzaminie córki. Mimo że taką zgodę uzyskałam, to co się działo w trakcie, przekracza ludzkie pojęcie. Dziewczyna mniej więcej w wieku Darii, zaczęła przy wszystkich obcesowo zwracać mi uwagę, że mam nie podpowiadać i sugerowała, że moja córka jest upośledzona, skoro nie potrafi zrozumieć poleceń. Wtedy pani Grażyna wiedziała już, że w tej szkole nie mają z Darią czego szukać. Rzuciła kartkę z testem prosto w ręce instruktorki, podziękowała za „pomoc” i po prostu wyszła.
Daria Wieloch nie jest odosobnionym przypadkiem, osób dyskryminowanych w ten sposób jest mnóstwo. Np. na jednej z katowickich uczelni miał zostać otwarty kierunek pedagogiczny dla niesłyszących, po ukończeniu którego, mogliby m.in. prowadzić kluby dla osób z podobnymi problemami. W ostatniej chwili, nie informując zainteresowanych, zmieniono kierunek na „menedżer sportu” – oficjalnie z powodu zbyt małej ilości chętnych. - Ciekawa jestem, jakim cudem, wg władz uczelni, niesłyszący ma być menedżerem. Nie wspominając już o tym, że tłumacz, finansowany przez PFRON, w ogóle nie spełniał swojej roli. Jeden członków stowarzyszenia uczęszczał na te zajęcia. Po pół roku wykładów miał zapisaną może jedną stronę w zeszycie, bo nic nie rozumiał, a rzekomy tłumacz zajmował się w tym czasie swoimi sprawami.
Prezes Stowarzyszenia „W świecie ciszy”nie ukrywa swego żalu do władz uczelni wyższych i do społeczeństwa, którzy niesłyszących traktują po macoszemu. - W czym gorsi są niesłyszący? Tylko największe uniwersytety posiadają aule ze specjalnym nagłośnieniem, a co zresztą szkół? Może jednej na sto osób niesłyszących uda się ukończyć studia. Przecież oni mają takie samo prawo do nauki, jak my wszyscy. Nie pozwolę, żeby ich tak traktowano – właśnie po to działają stowarzyszenia tj. „W świecie ciszy” - kończy Grażyna Wieloch. Ola Kowol