Afryka Zachodnia, gdzie od kilkunastu lat pracownicy Muzeum Miejskiego w Żorach prowadzą badania etnologiczne, uważana była za jeden z najspokojniejszych regionów tego wstrząsanego konfliktami kontynentu. Niestety, na początku 2012 roku wojna zawitała także tutaj.
Republika Mali, dokąd najczęściej wyruszały nasze ekspedycje, stanęła w ogniu, zaś sąsiedniemu państwu, czyli Burkina Faso grozi katastrofa humanitarna spowodowana masowym napływem uchodźców z rejonu walk. Lucjan Buchalik, dyrektor żorskiego muzeum, który niedawno wrócił z wyprawy do Burkiny, odwiedził obozy dla uchodźców znajdujące się w pobliżu granicy tego państwa z Mali.
- 27 kwietnia trafiłem do Mentao, niewielkiej miejscowości położonej około 40 kilometrów na południe od granicy z Mali. Okazało się, że rząd Burkiny Faso zorganizował tam trzy obozy dla tuareskich uchodźców, którzy uciekli w strachu przed armią Republiki Mali – relacjonuje Lucjan Buchalik.
Wojna toczy się między regularną armią malijską, w której skład wchodzą członkowie afrykańskich ludów zamieszkujących południe tego kraju (głównie Bambara) a Tuaregami – koczowniczym ludem pochodzenia berberyjskiego zamieszkującym tereny północne -półpustynny Sahel i Saharę. Od swych krajanów z południa odróżnia ich zarówno kolor skóry jak i koczowniczy tryb. Od początku istnienia Republiki Mali, czyli od 1960 roku Tuaregowie domagali się bądź to autonomii, bądź niepodległości zamieszkałych przez siebie ziem. Kolejne rządy rezydujące w stolicy kraju, Bamako odrzucały jednak ich żądania.
W styczniu na północy kraju, nazywanego przez Tuaregów Azawad, doszło do pierwszych walk. Organizatorem powstania jest Ruch Na Rzecz Narodowego Wyzwolenia Azawadu (MNLA), zaś jego siły zbrojne w dużym stopniu wspierane są przez licznych Tuaregów – weteranów armii libijskiej, w której służyli pod rozkazami Muammara Kadafiego. Po jego upadku w ubiegłym roku, jednostki złożone z Tuaregów nie podporządkowały się nowym władzom, lecz wróciły w swoje rodzinne strony zabierając ze sobą spore ilości nowoczesnego uzbrojenia. To wystarczyło, by malijska armia regularna poniosła już na początku walk dotkliwe porażki. W lutym na części malijskich żołnierzy wziętych do niewoli dokonano brutalnych egzekucji ( o dokonanie tej zbrodni wojennej oficjalne władze powstańcze oskarżyły bojówki radykalnych islamistów „Ansar Dine”, odcinając się od nich). Wiadomość o tym spowodowała, że malijska armia rozpoczęła krwawe działania odwetowe na tuareskiej ludności cywilnej, tak wynika przynajmniej z relacji uchodźców:
- Wojsko malijskie zabijało każdego kto miał jasny kolor skóry. Strzelali do nas i podrzynali gardła – mówił Lucjanowi Buchalikowi starszy zdesperowany mężczyzna, który wraz z grupą innych Tuaregów uciekł z Maunde, miejscowości położonej w okolicy Timbuktu.
- Napadali nasze obozy, musieliśmy uciekać, kobiety rodziły w drodze, słabsi, chorzy, starsi umierali, grzebaliśmy zmarłych, przez wiele dni szliśmy z wózkami ciągnionymi przez osły do granicy z Burkiną – to z kolei relacja Nafisy Oualet, niespełna 30 letniej kobiety, która uciekła z Boni.- Ponad 30 lat mieszkałam w Boni a teraz muszę tutaj być na tym pustkowiu. Brakuje nam żywności, mleka, wody pitnej. Potrzebujemy pomocy lekarskiej.
Największym problemem dla grupy mężczyzn, którzy podeszli do Lucjana Buchalika w czasie jego rozmowy z Nafisą, było to, że musieli porzucić swoje stada. Ich głównym źródłem utrzymania jest pasterstwo. Resztę dobytku załadowali na wózki, z którymi dotarli do granicy z Burkina Faso.
- Na granicy zostawiliśmy wózki i wsiedliśmy do ciężarówek, które przygotował rząd Burkiny. Przywieźli nas tutaj i zrobili obóz – opowiadali.
Adam Sawadogo, przewodnik, który od lat towarzyszy naukowcom żorskiego muzeum w ich wyprawach mówi, że do Mentao uchodźcy zaczęli przybywać już w styczniu, czyli wkrótce po rozpoczęciu walk. Oficjalną opiekę nad obozem sprawują władze Burkiny Faso.
- Rząd pomaga ale ta pomoc jest niewystarczające – twierdzi.
Burkina Faso, podobnie zresztą jak Mali, to jedne z najbiedniejszych państw kontynentu. Jeżeli obecność tak sporej grupy uchodźców (szacunkowo mówi się o stu do nawet dwustu tysięcy ludzi, którzy uciekli z Mali), będzie się przedłużać, państwu grozi katastrofa humanitarna. Ostatnie żniwa z powodu suszy były kiepskie. Już w tej chwili w strefie przygranicznej znacznie wzrosły ceny żywności. Worek ryżu podrożał z 15 tysięcy franków CFA (ok. 90-100 zł) do 28 tysięcy, a więc prawie dwukrotnie. Uchodźcy nie mogą zatem spodziewać się pomocy ze strony miejscowej ludności. Kurumbowie i Mossi zamieszkujący te tereny nie czują szczególnej więzi z Tuaregami. Współczują im jako ludziom ale nie pomagają. Nie ma też jednak żadnych oznak wrogości. Dlatego też na co dzień w obozach nie ma ani burkińskiego wojska czy policji, a przedstawiciele władz administracyjnych odwiedzają je co jakiś czas. Najbliższy posterunek policji znajduje się 20 kilometrów od Mentao. Porządku w środku obozów pilnuje starszyzna plemienna. Jej autorytet w klanowym społeczeństwie Tuaregów jest znacznie większy niż jakiejkolwiek „oficjalnej” ale obcej władzy.
Obozy wokół Mentao nie są przeludnione. W każdym z nich znajduje się nie więcej niż tysiąc ludzi. Rząd Burkiny zdecydował się utworzyć wzdłuż granicy większą ilość mniejszych obozów, by uniknąć kłopotów, które zawsze pojawiają się w większych skupiskach ludzi, chociażby takich jak groźba wybuchu epidemii.
Z opieką zdrowotną nie jest jednak najlepiej. Choć obóz istniał już od przeszło dwóch miesięcy, dopiero w czasie pobytu żorskiego naukowca kończono budowę polowej przychodni działającej pod egidą organizacji „Medecin du Monde” („Lekarze świata”).
- Akurat trwała budowa ogrodzenia trzech namiotów ze skromnym wyposażeniem. - wspomina Lucjan Buchalik. – Choć na maszcie powiewała z flagą z symbolem „Lekarzy świata”, to w przychodni jednak żadnego lekarza nie było. Opiekę medyczną nad uchodźcami sprawował pielęgniarz skierowany z Djibo, miejscowości oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów od Mentao. Najbliższy lekarz znajdował się tamtejszym szpitalu.
Według pielęgniarza, z którym Lucjan Buchalik rozmawiał, sporo ludzi w obozie chorowało (malaria, zapalenie opon mózgowych, różnego rodzaju choroby pasożytnicze), natomiast zapasów lekarstw nie było zbyt wiele.
Uchodźcy żyją albo we własnych namiotach, które zabrali ze sobą, lub też w namiotach przesłanych przez oenzetowską agendę UNHCR, której zadaniem jest pomoc w razie klęsk humanitarnych. Mimo to, ta organizacja nie cieszy się wśród uchodźców popularnością. Uważają, że pomaga im tylko rząd Burkiny i Czerwony Krzyż.
- Zarówno z tego co zobaczyłem na własne oczy, jak i relacji mieszkańców okolicznych miejscowości wynika, że żywność do obozów dociera także kierowana przez Unię Zachodnioafrykańską, jak i organizacje humanitarne – mówi Lucjan Buchalik. – byłem świadkiem przyjazdu ciężarówki należącej do PAM (Project Alimentation Mondial). Wyładowywano z niej worki z ryżem. Choć uchodźcy w trakcie rozmów skarżyli się, że jedzą tylko raz dziennie, w obozie nie widziałem oznak głodu. Nikt nie rzucał się na żywność, Kiedy opuszczałem obóz grupka chłopców siedziała na wyładowanych z ciężarówki workach. Następnego dnia rano jadąc autobusem z Djibo do Ouaga zobaczyłem, że worki nadal nie zostały rozdzielone wśród uchodźców.
Problem w tym, że dotychczasowa dieta Tuaregów składała się głównie z produktów mlecznych i znacznie różniła się od żywności dostarczanej do obozów.
- Tutaj przede wszystkim je się ryż – wyjaśnia Adam Sawadogo. – A oni nie są do tego przyzwyczajeni.
Po największym napływie uciekinierów z Mali w styczniu i lutym, w tej chwili sytuacja się ustabilizowała. Tuarescy powstańcy po zajęciu wszystkich miast na północy kraju i opanowaniu praktycznie połowy terytorium Mali zadeklarowali, że nie zamierzają atakować południa zamieszkanego przez inne ludy. Prawdopodobnie zatem walki nie dotrą do ziem zamieszkanych przez Dogonów, wśród których żorscy naukowcy prowadzą od lat badania etnologiczne. Z powodu wojny Dogonowie stracili już jednak poważne źródło utrzymania.
- Dla wielu turystów z Zachodniej Europy i USA kraina Dogonów stała się w ostatnich latach modnym regionem wycieczek – mówi Dawid Dolo, rodowity Dogon, przewodnik turystyczny po tamtych terenach, który przebywa w tej chwili w Polsce.- Teraz ruch turystyczny praktycznie zamarł. To oznacza ciężkie czasy nie tylko dla mnie ale i dla wielu innych ludzi utrzymujących się z obsługi turystów.
Te ciężkie czasy mogą potrwać długo. Choć w tej chwili trwa nieformalne zawieszenie broni, walki mogą zostać wznowione w każdej chwili. Ogłoszonej przez Tuaregów niepodległości państwa Azawad, nie uznał jak na razie żaden kraj na świecie. Jeżeli nie dojdzie do rozmów między Tuaregami a władzami w Bamako, to prawdopodobna jest interwencja militarna sąsiednich państw. O wyniku walk trudno przesądzać. Jedno jest pewne. Obozy w Mentao jeszcze długo nie opustoszeją. Tomasz Górecki