- DJ, który gra zgodnie z własnym gustem, jest frajerem - powiedział Robert Leszczyński, znany DJ, prowadzący ostatnią kwietniową imprezę na Ambie.
Kamilus: Lubi pan do nas przyjeżdżać grać, czy - po prostu - dobrze płacą?
Robert Leszczyński: Nie, nie płacą dobrze. Dobrze znam się z szefostwem Ambasady - lubię tu przyjeżdzać. Czasem urzęduję w Żorach po kilka dni.
K: Ambasada Club to dobre miejsce na wspólną imprezę?
RS: Nie wiem, czy Żory - oprócz okolicznych klubów sportowych, o których słyszałem - mają drugą taką przestrzeń publiczną, jaką jest klub Ambasada. Podobnie, jak kościół, który jest miejscem, do którego ludzie wchodzą, mają jedną, wspólną myśl. Potrzebują takich spotkań, bo człowiek to zwierzę stadne - ma potrzebę integracji. I klub jest takim miejscem, gdzie nagle okazuje się, że wszyscy słuchają tej samej muzyki, razem się bawią.
K: Pana przepis na rozgrzanie publiczności.
RS: Jest kilka. Na pewno ludzie lubią, jak DJ się bawi. Ja się zawsze ruszam przy muzyce, jestem jej odbiorcą. I to się ludziom – moim zdaniem – bardzo udziela. Nie lubię DJ-ów skupiających się na płytach. Jak stoi taki w słuchawkach i nawet nie drgnie, puszcza jeden kawałek, drugi, trzeci... Trzeba zbudować dramaturgię całego przedstawienia. Dziś, na koniec zagrałem Nirvanę w oryginale. Wiadomo było, że po tym kawałku już nic nie można było zagrać.
K: Zwłaszcza tutaj, w Ambasadzie...?
RS: Ale zobacz – nikt nie zszedł z parkietu. Uważam, że to jest jak z literaturą. Kogoś przekonasz, żeby czytał Dostojewskiego, to mu się to spodoba. To nie jest wcale hermetyczne. Dziś grałem dość trudną muzykę.
K: Ale zaczęło się od bardzo, bardzo komercyjnej.
RS: Uważam, że muzyka taneczna jest generalnie komercyjna. Ludzie lubią się bawić przy dobrych remiksach, dobrych DJ-ów, utworów, które znają. Nie jest ważne, czy to jest Black Eyed Peas, czy Lady Gaga. Co jest ważne? Że oni znają ten utwór. Remiks może być totalny, totalnie inny. Inaczej by tego nie łyknęli.
K: Gra pan zgodnie z własnym sumieniem, czy sugeruje się gustem publiczności?
RS: Gdybym powiedział, że gram zgodnie z własnym sumieniem, to byłbym nieuczciwy wobec siebie.
Uważam, że DJ, który gra zgodnie z własnym gustem, jest frajerem. To jest takie stuprocentowe continuum, pomiędzy zupełnie usługowym prezenterem, który się zastanawia, co teraz publiczność chce usłyszeć, a takim facetem, przy którym wszyscy schodzą z parkietu. Na początku DJ jest zawsze bardziej, że tak powiem...
K: Przy swoim?
RS:... Właśnie nie, odwrotnie. Musi najpierw kupić zaufanie imprezowiczów. Czyli najpierw gra się utwory, po których publiczność uzna, że dzieje się coś wyjątkowego.
K: Ekipa, nastrój, muzyka... Od czego zależy powodzenie imprezy?
RS: Jestem teoretykiem imprez. Uważam, że to przede wszystkim czynnik masowy: nastrój jednej osoby nie istnieje. Ludziom się udziela. Jak wszyscy dookoła wariują, to ta jedna osoba też wariuje. Nie potrafimy sobie wyobrazić, że imprezujemy sami w domu. Ja w każdym razie nie potrafię. Po to się spotykamy.
W imprezie chodzi o to przekroczenie codzienności. Mamy weekend, sobota wieczór, a właściwie noc. Ludzie robią rzeczy, o które samych siebie by nie podejrzewali. Chodzi o to, żeby na imprezie nie tyle się bawić, co zwariować. Gdybym powiedział dzisiaj, dwie godziny temu, jak zaczynałem grać, że ludzie będą tańczyć przy Nirvanie, nikt by w to nie uwierzył. Trzeba było doprowadzić do pewnej kulminacji i ten moment ludzie zapamiętają. Wszystkie inne utwory się zbanalizują.
K: To było sprytnie rozegrane. Przed kulminacją poleciały dwa topowe utwory z charakterystycznymi wstawkami zapowiadającymi "Smells like teen spirit" Nirvany.
RS: No tak, to było zagrane z premedytacją. Atmosferę trzeba ciągle podgrzewać, nie można zejść na niższą tonację. Generalnie po 40 minutach grania ludzie głuchną na dany rodzaj muzyki. Trzeba ją łamać, łamać imprezę. To jak po jednej lekcji - trzeba zrobić przerwę. Teraz zmienił się DJ, gra zupełnie coś innego. Potem wejdę ja i też zagram coś innego. Będzie się działo. Na tym to polega.
No to życzę prawdziwego, didżejskiego "wejścia smoka" i dziękuję za rozmowę! Kamilus
A jakaś relacja z kresza w Laubie bedzie? :)