"A chociaż nie umiecie prząść ani szyć, Bóg was odziewa i dziatki wasze, więc kocha was bardzo wasz Stwórca" - mówił św. Franciszek z Asyżu ptakom na kazaniu.
Ostatni piątek listopada, godzina 13.00. W radio od rana zapowiadają pierwszy śnieg. Za oknem ziąb, szaro i pusto... . Kilka skulonych gołębi przywiera brzuszkami do szorstkich kostek betonu.
Chłopiec w czerwonej kurtce i ciepłej czapce z daszkiem – to Pawełek. Widywaliśmy go tutaj już wcześniej, ale tamtego dnia rozmawialiśmy po raz pierwszy. Przyszedł z koleżanką w kurteczce z kapturkiem obszytym sztucznym futerkiem.
Jak tylko stanął obok nieczynnej już o tej porze roku fontanny, z dachu narożnego budynku, w którym mieści się siedziba szkoły języków obcych, a w którym kiedyś znajdował się dom handlowy Żar, niczym na rozkaz zerwało się stado gołębi. Obrały kurs w kierunku kościelnej wieży, wprost na okna naszej redakcji, gdy nagle ostrym łukiem skręciły i z niebywałą maestrią przysiadły miękko w pobliżu pary dzieci.
Gdy Paweł wyciągnął rękę, natychmiast kilka ptaków wzbiło się do góry, by przysiąść na jego osłoniętej rękawiczką dłoni. Te którym zabrakło miejsca na ręku z trzepotem przysiadły na ramionach chłopca.
Po chwili odwrócił się, energicznym krokiem podszedł do kamiennej balustrady fontanny i wsiadł na oparty o nią rower. Odjechał? Koniec przedstawienia. Z kubkami kawy odeszliśmy od okna... Do roboty!
Ktoś jednak wstał od komputera i podszedł do parapetu po pozostawioną tam przez nieuwagę komórkę. Paweł wracał właśnie. W koszyku na kierownicy podrygiwały wesoło dwie pszenne bułki.
Zna tu wszystkie gołębie. Mieszka – jak nam powiedział – niedaleko lasu, ale od dwóch lat przyjeżdża po lekcjach na Rynek. Bułki przywozi niemal codziennie. – Z sześć - przeliczył szybko, gdy zapytałam ile. Gdy któryś ptak zachoruje, zabiera go do domu i podlecza, przemywa rankę, zakłada bandżyk i przylepia plasterek. Po tygodniu przywozi z powrotem. - Jak jest jeszcze trochę słaby, to tam jest taka dziupla... - pokazał ręką.
- Potrafię je zawołać – wydął policzki i zagruchał jak gołąb. Oniemieliśmy... Te które oddaliły się nieco drepcząc przysadziście, podfrunęły bliżej.
- Raz, dwa - liczył wskazując palcem – trzy, cztery – te ptaki znam po imieniu. To jest Kapitan Numer Jeden i jego bracia: Kapitan Numer Dwa, Trzy i Cztery. Ta która usiadła pani na ramieniu to jest Mała. Mała ma na Rynku mamę... . dm