Baza firm

Ogłoszenia

Auto salon

Kino

Konkursy
Środa, 13 listopada 2024 r.  Imieniny: Benedykta, Mikołaja, Stanisława

Premiera filmu o Święcie Ogniowym

03.12.2009

Pożar z maja 1702 roku nie był ani pierwszym, ani ostatnim w dziejach Żor. Nie był też pożarem największym. Jednak to właśnie on stał się przyczyną powstania jedynego w swym rodzaju święta.

Feralny apetyt na zająca...
(Historia miasta ogniem znaczona)

 

Pożar z maja 1702 roku nie był ani pierwszym, ani ostatnim w dziejach Żor. Nie był też pożarem największym. Jednak to właśnie on stał się przyczyną powstania jedynego w swym rodzaju święta.

 


Piętno pożarów znaczyło dzieje wielu dawnych miast. Zwarty, bardzo gęsty charakter zabudowy, wymuszony stosunkowo niewielką powierzchnią terenu otoczonego murami obronnymi, powodował, że zaprószony w jednym z domostw ogień bardzo szybko przenosił się na kolejne budynki. Sprzyjał też temu łatwopalny materiał, z którego powstawały domy mieszczan: w Żorach aż do początków XIX wieku jedynymi murowanymi budowlami były: kościół farny, bramy miejskie i mury obronne. Reszta budynków wznoszona była z drewna, kryta była słomą, lub gontem. Co gorsza, także kominy budowane były z drewna, jedynie od środka oblepiano je gliną. O pożar było więc bardzo łatwo.


Cesarska pomoc


Pierwszy wielki pożar miasta, który został odnotowany w kronikach wybuchł w roku 1454. Żory spłonęły doszczętnie. Następny miał miejsce prawie sto lat później, w 1552. Najprawdopodobniej właśnie w tych dwóch pożarach spłonęła zarówno większość akt miejskich z pierwszych dwustu lat istnienia miasta, jak i pierwsze miejskie pieczęcie. Kolejny raz miasto płonęło 18 sierpnia 1583 roku. O pomoc finansową przy odbudowie miasta żorzanie zwrócili się wtedy aż do cesarza Rudolfa II Habsburga, którego władzy w tym czasie Żory podlegały. Ten znany ze swych szaleńczych ekscesów władca, przy rozpatrywaniu żorskiej prośby widać miał kilka lepszych chwil i załatwił ją pozytywnie, przedłużając miastu prawo do pobierania pewnych opłat. Dochody z tego tytułu miały być przeznaczone na odbudowę grodu.


Przez złość na parobka


Okres wojny trzydziestoletniej, która w XVII wieku na Śląsku zebrała krwawe żniwo, udało się Żorom przebyć w miarę bezboleśnie, jeśli nie liczyć dokuczliwych kontrybucji na rzecz wielu przechodzących przez miasto oddziałów. Udało się miastu uniknąć losu pobliskich Gliwic, które były oblegane przez Szwedów. Niestety ludzka lekkomyślność okazała się dla Żor znacznie groźniejsza niż nieprzyjacielskie wojska. 17 maja 1661 roku Marianna Kasper, żona chorążego ze stacjonującego w mieście oddziału cesarskiej kawalerii, wracała z wesela, które wyprawiał Adam Wielopolski, pan na Woszczycach. Wraz z parobkiem, który ją eskortował dotarła do miasta o 10 wieczorem. Czy parobek był hardy, czynił młodej jejmości nieprzystojne propozycje, czy też pani Marianna miała ciężki charakter, nie wiadomo. Faktem jest, że zeźliła się na parobka i w stajni do której wjechali po powrocie, rzuciła w niego płonącą pochodnią. Od pochodni błyskawicznie zajęła się słoma, ogień szybko przerzucił się na dach, zaś wiejący wtedy silny wiatr spowodował, że wkrótce płonęły już dachy w całym mieście. Spłonęły nie tylko wszystkie domy w mieście, ale także dach i wieża kościelna oraz jedna z bram miejskich. Ogień przedostał się także za mury: na przedmieściach ocalało jedynie 7 domostw, miejskie więzienie i słodownia. W obrębie murów ocalał tylko jeden szynk. Tragiczna byłą lista ofiar. Żywcem spłonąć miało 8 osób, 17 z kolei podusiło się od dymu. Śmierć poniosła m.in. ciężarna żona rajcy Jerzego Trembla, młody notariusz miejski Kasper Judifant i siedmioletni Mikołaj Zgoński. Oprócz ludzi w płomieniach zginęło także 100 sztuk bydła. Tak wielka katastrofa sprawiła, że rozwój miasta został na kilkadziesiąt lat znacznie spowolniony, zaś jego mieszkańcy w większości żyli w ubóstwie. Gdy wydawało się już, że długie lata pokoju panującego wtedy na Śląsku pozwalają Żorom pomyślnie patrzeć w przyszłość, po 41 latach czerwony kur znowu zapiał nad miastem...


Apetyt na zająca


11 maja 1702, jeden z rajców miejskich, Andrzej Peisker wrócił z pobliskiej wioski z biesiady. Radnemu, rozochoconemu zabawą, apetyt, mimo późnej pory w dalszym ciągu dopisywał i kazał sobie upiec zająca. Pożar wybuchł pół godziny przed północą. Ponownie spłonął dach kościoła, wieża kościelna stopił się jeden z dzwonów. Zniszczeniu uległy też wszystkie zabudowania wokół rynku. W pożarze zginął ówczesny burmistrz Marcin Scholz. Wraz z nim jego główny rywal w mieście Adam Hok z Górnego Przedmieścia, który pospieszył mu na ratunek. Obydwaj udusili się w piwnicy, z której nie mogli się wydostać, gdyż spadające belki zablokowały drzwi.
Właśnie po tym pożarze ludność miasta złożyła uroczyste ślubowanie, iż każdego roku, w dniu tego nieszczęścia, czyli 11 maja, odbywać będzie uroczysta błagalną procesję w intencji odwrócenia klęski pożarów od Żor. Przez przeszło sto lat ich błagania odnosiły skutek.


Płonąca stajnia


Pożar, który ostatecznie zmienił obraz miejskiej architektury wybuchł w sobotę 15 sierpnia 1807 roku tuż przed południem. Z nieustalonych przyczyn zaczęła się palić stajnia należąca do żydowskiego dzierżawcy gorzelni Heimana Labandy. Tym razem kościół ocalał, spłonęło jednak całkowicie 150 miejskich budynków w obrębie murów i ponad połowa zabudowań Dolnego Przedmieścia. Znacznie uszkodzony został ratusz. Ocalało tylko 8 budynków mieszkalnych, na szczęście nie spaliła się większość stodół, w których składowane było ziarno, nad ocalałymi pogorzelcami, nie zawisło, przynajmniej na razie, widmo głodu. Dwa tygodnie po pożarze, Kamera Wrocławska wydała zarządzenie, by nowe budynki w mieście stawiać wyłącznie z cegły. Wokół miasta zaczęły powstawać cegielnie, jednak pierwszym źródłem cegły wykorzystywanej przy odbudowie były żorskie mury obronne oraz wieża ratuszowa, która, uszkodzona w czasie pożaru, zawaliła się ostatecznie 22 września 1807 r.


Nieprzerwanie (prawie) przez przeszło 300 lat


Ślubowanie, które żorzanie złożyli w 1702 roku, skrupulatnie wypełniali bez przerwy przez cały XVIII i XIX wiek. Prawdopodobnie początkowo procesje szły wąskimi uliczkami wzdłuż murów obronnych. Autor pierwszej historii miasta, Augustyn Weltzel opisuje uroczystości dziewiętnastowieczne: Poprzedzane były nabożeństwem, po którym procesja wyruszała na Rynek. Na jego czterech rogach następowało błogosławieństwo monstrancją z Najświętszym Sakramentem. W procesji na czele mieszkańców szły miejskie władze.
Z zachowanych relacji starych mieszkańców Żor, wiemy jaki wymiar miało to święto w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Był to dzień wolny od pracy. Nieczynne były szkoły, sklepy, restauracje, zakłady pracy, a także warsztaty rzemieślnicze, zaś okoliczni rolnicy tego dnia nie wychodzili w pole. Msza święta odbywała się rano w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Filipa i Jakuba, po której wychodziła procesja na rynek. Na przodzie kroczyła młodzież i dzieci, za nimi szła orkiestra miejska, po niej rzemieślnicy ze swymi cechowymi sztandarami. Pod baldachimem szedł proboszcz parafii z monstrancją, zaś za nim burmistrz miasta ze współpracownikami. Po nich – reszta mieszkańców. Po południu – w tradycyjnych miejscach wypoczynku mieszkańców, czyli w parku Dębina i strzelnicy na Kleszczówce odbywały się festyny na wolnym powietrzu, które trwały do późnych godzin nocnych.
Ostatni raz Święto Ogniowe miało taki przebieg 11 maja 1939 roku. W czasie okupacji władze niemieckie zakazały odbywania procesji. Powodem była obawa, przed jej wykorzystaniem do antyniemieckich wystąpień. Możliwe też, że wpływ na tą decyzję miała niechęć władz NSDAP do przejawów tradycji kościelnej.
Podobno mieszkańcy Żor przepowiadali wówczas, że prawdopodobnie miasto znów dotknie klęska pożaru. Przepowiednia ziściła się 24 marca 1945 roku gdy miasto legło w gruzach w trakcie walk radziecko – niemieckich. Pożar spowodowany radzieckim przygotowaniem artyleryjskim trawił miasto przez trzy następne dni.
Pierwsza procesja po wojnie odbyła się już w roku 1946. Jak podaje „Kronika Miasta Żor” przygotowana przez Towarzystwo Miłośników Regionu Zorskiego w 1972 roku z okazji 700 – lecia założenia miasta, „12.V. 1946 r. (sic!) - wznowiono po wojnie doroczną uroczystość lokalną „Święto Ognia”. Niestety nie wiadomo, czy o dzień późniejsza data zapisana w kronice wynikła z błędu drukarskiego, czy też były jakieś przyczyny, które przesunęły uroczystość o jeden dzień.
Walka „władzy ludowej” z kościołem spowodowała kolejną przerwę w kultywowaniu tradycji Święta Ogniowego. Dopiero w 1957 roku, po październikowej odwilży, nowy proboszcz parafii ks. Dziekan Adam Bieżanowski otrzymał zgodę na przeprowadzenie procesji na Rynku. Od tej pory procesje odbywają się bez przerwy.
Za czasów PRL Święto Ogniowe zmieniło swój charakter, stając się przede wszystkim świętem kościelnym. Msza i procesja zaczęły odbywać się wieczorem. Socjalistyczne władze miasta nie brały w nich oficjalnie udziału. Ochotnicza Straż Pożarna i organizacje rzemieślnicze, to jedyne oficjalne organizacje, które uczestniczyły w procesji. Oczywiście nie było mowy o tym, by był to dzień wolny. Tradycja ta przetrwała jednak w niektórych zakładach rzemieślniczych prowadzonych przez starych żorzan, którzy tego dnia jeszcze niedawno zamykali swe zakłady.
Stan wojenny również nie przerwał tradycji. Władze nie wydały jednak zgody na procesję na Rynku, więc w 1982 roku procesja przeszła jedynie wokół kościoła.
Od roku 1990 miejskie władze znów zaczęły oficjalnie uczestniczyć w procesji. Z powodu coraz większej ilości uczestników zmieniono też w latach dziewięćdziesiątych jej trasę. Teraz, oprócz Rynku przechodzi ona też ulicami Moniuszki i Bałdyka. W 2002 roku, w trzechsetną rocznicę pożaru odsłonięto w mieście 2 tablice pamiątkowe: Jedną na gmachu ratusza ufundowały władze miejskie, druga odsłonięta została staraniem ks. dziekana Jana Szewczyka i kilku mieszkańców w kościele parafialnym pw. św. Filipa i Jakuba. Także od 2002 roku „Święto Ogniowe” nabiera ponownie bardziej świeckiego charakteru. Przed procesją na rynku często odbywają się pokazy sprzętu strażackiego, czasem następuje oficjalne nadanie strażackich odznaczeń. Wieczorem, po procesji odbywają się spektakle teatrów ulicznych, w których ogień jest motywem przewodnim.


Różne przypadki rajcy Peiskera


Na koniec kilka zdań o pośrednim sprawcy słynnego pożaru. Andrzej Peisker nie został oskarżony o jego wzniecenie, nie wiadomo też czy poniósł jakąś karę za nieostrożne obchodzenie się z ogniem przez jego służbę. Na 6 lat trafił jednak do więzienia za niewpłacenie do kasy krajowej sumy 114 talarów, które zebrał jako poborca podatku od piwa. Dziwnym trafem, gdy przebywał w więzieniu 16 stycznia 1711 roku spłonęła jego posiadłość. Ostatecznie opuścił on Żory i przeniósł się do Koźla.

Tomasz Górecki
(Muzeum Miejskie)


Bibliografia:
E. Burcek, Tradycja Święta Ogniowego. [w:] Informator TMMŻ, Żory, grudzień 1991
W. Gliński, Z. Laskowski, Kronika Miasta Żor od 24 marca 1945 do 31 grudnia 1970, [w:] Informator TMRŻ, Żory, marzec 1972
P.Lokaj, G.Utrata, Żorskie pożary – Żary ? [w:] Informator TMMŻ, Żory, grudzień 1991
I. Panic, Żory pod panowaniem Przemyślidów i Habsburgów, Żory 2002
B. Przeliorz, Kronika pożarów i pożarnictwa cz. I do roku 1939 [w:] Informator TMMŻ, maj 1981
A. Welztel, Geschichte der Stadt Sohrau in Oberschlesien, Sohrau 1888.

 



Aby dodać komentarz musisz się zalogować!

Nie masz konta? - zarejestruj się


NAJŚWIEŻSZE INFORMACJE

sonda

wszystkie

Za co doceniasz Żory?

newsletter

Chcesz być na bieżąco zapisz się!

Twój adres e-mail:

© 2006-2024 Fundacja Sztuka, Gazeta Żorska  |  e-mail: gazeta@gazetazorska.pl, portal@gazetazorska.pl           do góry ^
Industry Web Zarządzaj plikami "cookies"