- Nie wiem już, czy podróżuję, bo lubię, czy po prostu muszę – Ryszard Czajkowski, ceniony polarnik, publicysta, podróżnik i pisarz, autor programów telewizyjnych "Przez lądy i morza" i „Geografia dla szkół”, uzależniony od podróżowania, gościł dziś w Szkole Podstawowej nr 8 w Rogoźnej.
Znany z ekspedycji naukowych na Antarktydzie, współbudowniczy tamtejszej stacji im. Henryka Arctowskiego, 78-letni Ryszard Czajkowski – członek prestiżowego The Explorers Club - przyjechał do Żor na zaproszenie Piotra Krawczyka, z którym poznał się w styczniu podczas wspólnej wycieczki do Meksyku. - Znalazłem ogłoszenie na internecie od pewnej dziewczyny z Anglii, która miała tanie bilety i szukała towarzyszy wyjazdu – wspomina pan Ryszard. - To taki współczesny sposób podróżowania. I tak zebrała się grupa ośmiu, zupełnie obcych sobie osób (pomijając jedną parę), którzy niedługo później poznawali się już w Meksyku. Wśród nich był właśnie pan Piotr z Żor. - To była wycieczka z przygodą – uśmiecha się do starszego kolegi, nie chcąc zdradzać szczegółów. Pan Ryszard jako ciekawostkę dodaje, że w tym samym czasie, Meksyk odwiedzał jego przyjaciel, Wojciech Cejrowski.
Teraz Ryszard Czajkowski podróżuje mniej, a swą olbrzymią wiedzą dzieli się z innymi. Prowadzi w szkołach, na uczelniach i w domach kultury wykłady ilustrowane przeźroczami i własnymi filmami. Jak nam zdradził, spotkania z dziećmi są dla niego szczególnie ciekawe. Uwielbia pytania zadawane mu przez maluchy. Najczęściej pytają o początki podróżowania i najpiękniejsze miejsca, jakie zwiedził. Na pytanie o najgroźniejsze i niebezpieczne chwile, odpowiada żartobliwie, że jest profesjonalistą i takie rzeczy mu się nie przydarzają. – Po prostu nie przyznaję się, że coś poszło nie tak – śmieje się. Jak sam mówi, podróżuje właściwie od zawsze, zanim nawet poznał znaczenie terminu „wędrówka”. – Uprawiałem najzwyczajniejsze włóczęgostwo. Jeszcze jako dziecko wędrowałem razem z ojcem. Przez całe swoje życie zwiedził i zbadał już tak wiele miejsc na ziemi, że sam nie jest ich w stanie wyliczyć. – Sprawdzam w internecie, gdzie i kiedy byłem, bo nie pamiętam – mówi z uśmiechem. Warto wymienić tu chociażby Mongolię, Afganistan, Indie, Tybet, Laponię, Mozambik, Algierię, Mauretanię… Do wszystkich podróży przygotowywał się razem z żoną – lekarzem. To ona kompletowała dla niego apteczkę, robiła ciepłe swetry na drutach i czapki. Pierwszą jego podróżą była 17-miesięczna wyprawa badawcza na Antarktydę w 1965 roku. – To był taki dobry początek. Przyznaje, że od Antarktydy woli Spitsbergen, gdzie po raz pierwszy wyjechał w 1971 roku - potem odwiedził go jeszcze sześciokrotnie. – Antarktyda jest za duża. Tam nie można wziąć plecaka i po prostu sobie iść – argumentuje. Jego imieniem nazwano górę na Wyspie Króla Jerzego o wysokości 296,5 m n.p.m., którą zdobył w 1977 roku – Iglica Czajkowskiego.
Ponieważ pracował w ciężkich warunkach, nauczył się wykonywać pracę z pasją. – Postanowiłem mieć z tego frajdę. Stwierdziłem, że praca będzie moim nieustannym pasmem radości. Do badań podchodził z ciekawością. W całym swoim życiu nie zrobił nic, czego by nie lubił. Przyznaje, że na Antarktydzie było bardzo trudno. Pracował z samymi Rosjanami, a języka nie znał na początku prawie w ogóle. - Najważniejsza jest psychika. Najgorsze było to, że nie mogłem pisać listów. Przebywanie tyle czasu z grupą 30 osób nie było łatwe. Ale z czasem było coraz lepiej. Do dziś utrzymuję kontakt z przyjacielem z Rosji.
Najzabawniejsze momenty, jakie wspomina, są związane ze zwierzętami. Pamięta, jak dryfując na łodzi po burzy, nastał spokój i błoga cisza. Wtedy z wody wyłoniła się foka. – Kolega chciał zrobić zdjęcie, ale powiedziałem, żeby poczekał, bo ona jest tak samo ciekawska, jak on i zaraz wychyli bardziej łebek. Tak też się stało. Foczka wyłaniała się coraz bardziej, aż nagle dziobnął ją ptak. – Wściekła się i zwaliła winę na nas. Nakrzyczała i odpłynęła. No i nie zrobiliśmy tego zdjęcia. Ale to było fantastyczne przeżycie! Na Spitsbergenie zaprzyjaźnił się z lisem polarnym. A nawet z gęsiami. Wspomina, jak niegdyś gęś zostawiła mu pod opiekę małe gąski, z czego wynikła niezręczna sytuacja. – Musiałem od nich odganiać mojego przyjaciela lisa. A gęś wróciła, pogęgała, zabrała dzieci i poszła – śmieje się podróżnik. Z gęsiami już nigdy nie zaprzyjaźnił się tak blisko, lis natomiast rozpoznał pana Ryszarda, gdy ten ponownie przybył na Spitsbergen. – Ja tego lisa zawsze uwodziłem. Rano przynosiłem mu trochę jedzenia, a ten skubał mnie w palce. I robił wszystko, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę. To zabawne stworzenie.
Ryszard Czajkowski nie zrezygnował zupełnie z wypraw, które jak mówi, są jego nałogiem. Przyznaje, że jak tylko w domu robi się nieznośny, uspokaja go jedynie perspektywa wyjazdu. Od żony dostaje wówczas pełne przyzwolenie. – Gdy ma mnie dość, mówi – „to już najwyższa pora, żebyś wyjechał” – żartuje polarnik. Patrycja Cieślak-Starowicz
Jutro Ryszard Czajkowski o swoich wyprawach opowie uczniom w szkole w Roju.
zdj.: SP-8
Ryszard Czajkowski z Piotrem Krawczykiem z Żor, zdj.: pc-s
Ten Pan jest genialny. Żal, że może go słuchać tylko młodzież. Warto byłoby oderwać się na kilka chwil od pełnego jadu, bełkotu polityków. W przeciwieństwie do nich mówi o rzeczach pięknych i mądrych. A potrafi opowiadać cudownie. Dobrze, że można go zobaczyć w Edukacyjnej TV.
przydałby sie w Zorach jakiś festiwal podrózniczy, gdzie można by więcej takich opowiesci posłuchać...
Pomysł Festiwalu popieram w stu procentach. W Rybniku co jakiś czas odbywają się w teatrze spotkania ze znanymi podróżnikami, którym towarzyszy pokaz slajdów i wystaw a, przychodzą tłumy ludzi. Oczywiście impreza jest wcześniej nagłośniona.
ciekawe ile ludzi mysli tak jak my.
I ile ludzi by sie faktycznie pokazalo.
Bo wbrew pozorom nawet w samych Żorach jest duzo podrozujacych ludzi, ktorzy mogliby duzo pokazac.
Dokladnie, wiem ze takie akcje mialy miejsce w Rebusie i Spinozie, ale moze warto pomyslec o czyms na szersza skale.Porozsylac zaproszenia, naglosnic.Napewno w Zorach duzo osob sie zainteresuje i - jak mowi Michal - sami mieszkancy maja wiele do zaprezentowania, a jakby znalazly sie pieniadze na zaproszenie wybitnych podroznikow to byloby jeszcze ciekawiej.