Matury już za nami. Teraz czas na wybór odpowiedniej uczelni i kierunku studiów. Jedni preferują studia humanistyczne, inni zdecydowanie wolą spędzić najbliższe pięć lat (a przynajmniej trzy), zgłębiając tajniki fizyki kwantowej, całek, macierzy i innych cudów. Jedno jest pewne – dla wszystkich rozpoczyna się nowy etap w życiu towarzyskim.
Matura jaka jest, każdy widzi. Nie ma więc sensu czarować się, że wysoki poziom, że sprawdzanie wiedzy, że jak zdam, to jestem gość. Mówiąc bez ogródek, nie można tego nawet nazwać egzaminem, bo poziom jest dość żenujący. Czy to dobrze, czy źle – niech już każdy sam oceni. W każdym razie na studiach, w zależności od tego, na jaki kierunek się zdecydujemy - nasza wiedza może zostać w mniej lub bardziej radykalny sposób zweryfikowana. A wtedy nie będzie już tak wesoło...
Oczywiście nie można demonizować. Na większości kierunków humanistycznych – typu politologia, socjologia czy filozofia - czas płynie lekko, łatwo i przyjemnie. 1,5 – 4,5 godzinek ćwiczeń i wykładów (przy czym te ostatnie najczęściej można pominąć), często przeplatanych tzw. „okienkami”, sprzyja rozkwitowi życia studenckiego. Wbrew pozorom, puby są oblegane nie tylko wieczorami, ale właśnie w godzinach przedpołudniowych. Wtedy to studenci, strudzeni słuchaniem różnych ciekawych i mądrych opowieści wykładowców, udają się na spoczynek. Piwko (no najwyżej dwa) lub soczek (dla bardziej zasadniczych), fajna ekipa i chce się żyć. Kto by tam się przejmował, że jutro kolokwium, czy sesja za pasem. Phiii, co to dla nas! W końcu istnieją Red Bulle, Plusssze, Sesje i inne takie. Do tego dwa litry kawy, jedna zarwana noc i w pełni zwarci i gotowi – choć niekoniecznie wypełnieni wiedzą - udajemy się na urocze face to face z wykładowcą.
Czy wynik będzie równie uroczy, często zależy – stwierdzam a posteriori - nie tyle od poziomu wiedzy faktycznej, co od elokwencji, szczęścia i umiejętności tzw. „lania wody”. W wielu przypadkach właśnie to ostatnie wpływa na całkiem sympatyczny wygląd studenckiego indeksu. Jednak – żeby nie było, że te studia to jakaś ściema – zdarzają się wykładowcy bardzo wczuwający się w swoją rolę i świadomi konieczności spełnienia „misji dydaktycznej”. Jeśli trafimy na taką jednostkę, nasza sielanka może zostać dość radykalnie przerwana – no przynajmniej na czas zaliczeń i egzaminów. Ale ponieważ student to człowiek niesłychanie pomysłowy, zapewne zrobi wszystko, żeby jego życie towarzyskie nie ucierpiało na skutek konieczności intensywnego pogłębiania wiedzy.
Myślicie, że kończąc naukę w szkole, kończycie tym samym przygodę z “dziobakami”, “wazeliniarzami” i innymi – jakże przez wszystkich lubianymi – osobnikami? Nic bardziej mylnego! Patrząc logicznie – który młody człowiek przy zdrowych zmysłach, będzie siedział z nosem w książkach, zamiast korzystać z uroków życia studenckiego? A jednak nadgorliwych nie brakuje. Oczywiście, nie dotyczy to w takim stopniu przyszłych lekarzy, prawników, budowlańców itp. - w końcu na nich będzie kiedyś spoczywała spora odpowiedzialność, więc dobre wykształcenie jest jak najbardziej wskazane.
“Wyścig szczurów” o stypendium to codzienność na większości uczelni – szczególnie na kierunkach humanistycznych. Bywa, że dany delikwent nie podzieli się wiedzą odnośnie przewidywanych na egzaminie zagadnień, nie mówiąc już o udostępnieniu notatek. Zdarzają się też tacy, co to przysłodzą wykładowcy, piszą maile w imieniu całej grupy (która często nic o tym nie wie), czy uronią łezkę, błagając o 5 zamiast 4.5 - bo średnia im spadnie o 0,01. No cóż, sami widzicie, że cierpliwość – zarówno wykładowców, jak i pozostałych studentów – bywa wystawiana na ciężkie próby. Ale jedno trzeba przyznać - przynajmniej nie jest nudno. Zawsze jest się na kogo poirytować, bądź poczuć niezwykle przyjemny powiew satysfakcji, kiedy jeden z drugim mądralińskim nie otrzyma upragnionej piątki i mało się z tego powodu nie popłacze.
Jednym słowem, warto studiować moi mili. Poszerzycie horyzonty intelektualne i towarzyskie, poznacie ciekawych ludzi, nawiążecie przyjaźnie – często na całe życie. No i uzyskacie upragnionego “mgr-a” przed nazwiskiem. Ale przez jaki mur biurokracji trzeba się przebić i ile nerwów stracić, aby dojść do tego etapu, to już osobna kwestia... Ola Kowol